piątek, 5 kwietnia 2013

Kuskus z kardamonem, mietą i mandarynkami.

  Ćwiczę. Przysiady, brzuszki, skłony, unoszenie ud do góry, silną wolę, stopę flex, wstręt do majonezu po 18:00, rozciąganie mięśni, niekupowanie drożdżówek, czytanie książki o zdrowym odżywianiu się ( a raczej przeglądanie jej). Ćwiczę. No dobra. Staram się. Razem z sąsiadką się staramy. Wpadłyśmy na ten genialny pomysł jakieś dwa może trzy tygodnie temu. Ona wpadła. - Ej Alka, dawaj będziemy ćwiczyć! Ja mam niedługo wesele siostry... a Ty, nooo... Ty... tez jesteś gruba, więc ćwiczmy! - i tak oto, poznałam Ewę Chodakowską ;D Spędzając czas w swojej kopalni, czytajcie pracy, przejrzałam zdjęcia wysyłane na profil Ewy, przez kobiety które stosują się do jej ćwiczeń. I durna, uwierzyłam. Uwierzyłam w te wszystkie najpierw grube a potem chude brzuchy, w te o kilka centymetrów mniejsze uda, w te znikome boczki, i pupy nie jak powierzchnia księżyca lub ulica Sikorskiego w Gorzowie, oblane dziurami cellulitowymi, a piękne, gładkie, jabłuszkowe tyłki. O! Ćwiczymy. Treningi idą zdecydowanie lepiej, niż silna wola i cała reszta.
  Ale od początku. Do wyboru mamy, dwie sale treningowe, tj. mój salon i salon sąsiada. Przygotowałyśmy sobie kapitalne karty fitness. Imię, nazwisko, wszystkie pomiary miejsc ciał naszych, odbiegających od normy. Pełen profesjonalizm. Podłączamy Ewę do telewizora ( w końcu zaczęłam go używać), ubieramy legginsy, spodenki w serduszka, majtki w Myszkę Mikki, koszulkę z napisem "Polska", i inne obciachowe ubrania i dajemy czadu. Naprawdę dajemy. Starcie nr 1 - Ćwiczenie pierwsze. O matko! Już nie mogę! Cooooo? Jak ona to robi? Woooooody! Ćwiczenie drugie. Eeee łatwiutkie... Ała, ała! Nie mogę. Ćwiczenie któreś tam. Przecież ja tak nie zrobię, jestem za gruba. O! O! Zobacz, robię, jezu już nie mogę. Na to wszystko irytujący głos instruktorki: "Pamiętaj, że twoje ciało może więcej niż podpowiada ci twój umysł". Taaa, jasne. Ćwiczenie ostatnie. Leżymy na plecach, nogi zgięte, unosimy barki i głowę, mocny brzuch i wymachujemy rękoma. Trzęsłyśmy się jak galarety. Koniec. Zakwasy, wielkie jak wszechświat, ale ubaw po pachy. Sądzę, że więcej kalorii straciłyśmy śmiejąc się, niż podczas 40 minutowych wygibasów. Ćwiczymy. Wracam do domu, i już od progu słyszę jak lodówka woła do mnie: "Mamoooo" Siet. Zżarłam. Kanapkę z majonezem. Podwójny siet. Nic to. Ćwiczymy. Idzie już coraz lepiej. Dużo dała nam ostatnio widownia. Przystojni, wspaniali mężczyźni, siedzący wygodnie w fotelach, podziwiający nasze wypięte pupy. - Dajesz Alusiu! Jeszcze trochę! Dobrze Monia! Tak jest!- Ćwiczymy. Moje ciało się buntuje. Mięśnie ud odmawiają współpracy, brzuch nie chce się napinać, jedna komora wysiada. Ćwiczymy. Nie wymyśliłam jeszcze, jak poradzić sobie z tymi wszystkimi pysznościami które czekają na mnie w lodówce. Najlepiej, żebym w ogóle ich nie widziała. Przecież nie wyrzucę. No to co, chyba je zjem...     ;)

Przed ćwiczeniami, po, lub też zamiast można zrobić sobie egzotyczną potrawę. Trochę koloru, smaku, wiosny której nam tak brak znajdziecie na tym talerzu.

Kuskus z kardamonem, miętą i mandarynkami!




Potrzebujemy:
- pół szklanki kaszy kuskus
- szklanka bulionu warzywnego
- kardamon mielony
- cynamon mielony
- łyżka oliwy
- 20 g zielonych oliwek
- 2 mandarynki
- kilka listków mięty

Kuskus zalej wrzącym bulionem, przykryj i odstaw na 5 minut. Pokrój mandarynki w kostkę, oliwki w plasterki, posiekaj miętę. Gdy kasza będzie gotowa i wchłonie bulion, wymieszaj ją ze wszystkimi składnikami i dopraw do smaku odrobiną kardamonu, cynamonu i soli. Z przyprawami radzę być ostrożnym! Kardamon ma bardzo mocny smak i zapach, za dużo popsuje nam potrawę. Podczas dodawania, po prostu spróbujcie odrobinę. Najlepiej podawać na ciepło.

Tutaj podałam z grillowanym kurczakiem. Pierś przyprawiona estragonem, czosnkiem i słodką papryką, solą i pieprzem, przygotowana na grillowej patelni z odrobiną oliwy. Posypałam pietruszką.

Smacznego,
Alicja ;)

czwartek, 21 marca 2013

Aromatyczne jajka ziołowe

Jajko odsłona nr 3.
Dziś już ostatnie jaja. Do świąt jeszcze tydzień, więc śmiało możecie wypróbować je najpierw na sobie, zanim podacie na stół. Mi zdecydowanie najbardziej smakowały... czekoladowe! Na pewno przygotuję je w wielkanocną niedzielę jako słodki pośniadanik ;) Już widzę uśmiechnięte, umorusane, buzie moich małych japończyków
Ziołowe jaja wyszły pachnąco, zielono, szczypiorkowo. Przyniosły lekki powiew wiosny, której wszyscy wyczekujemy a która chyba wzięła zmianę Królowej Śniegu. Zioła nie zmieniły znacząco smaku jajek, bardziej nadały im zapachu i delikatnego posmaku. Jedno zjadłam tylko z solą i pieprzem, a następne już polałam sosem o zdecydowanym, kwaskowym smaku. Jest ostry więc uwaga z ilością ;) 

Jaja biorą udział w durszlakowej akcji : Wielkanocne Smaki III 
Poczytać o tym możecie tu:  http://mirabelkowy.blogspot.com/2013/03/wielkanocne-smaki-iii-zaproszenie.html

 Aromatyczne jajka ziołowe







Potrzebujemy:
- jajka
- 1 pęczek szczypiorku
- 1 pęczek estragonu (jest trudno dostępny, więc można śmiało kupić suszony)
- 1 pęczek natki pietruszki
- 2 ząbki czosnku

Na sos:
- 2 łyżki octu ziołowego
- 4 łyżki oliwy
- 1 łyżka mleka
- 1 łyżeczka musztardy dijon

Jajka, zioła należy delikatnie umyć i dokładnie osuszyć. Razem z czosnkiem zamykamy wszystko w słoiku/pojemniku na 3 dni. Po upływie 3 dni wyjmujemy zioła, jeszcze raz myjemy, osuszamy i siekamy.
Przygotowujemy sos, mieszając ze sobą wszystkie składniki plus wyciśnięty lub posiekany czosnek. Jaja gotujemy na twardo, podajemy na sałacie lub rukoli. Polewamy sosem i posypujemy ziołami.

Tak owinięte ziołowym zapachem jaja, można gotować na miękko i podawać tylko z solą i pieprzem.

Smacznego jaja!
Alicja

środa, 20 marca 2013

Kremowe jajka z kurkami

Jajko odsłona nr 2.
Tradycyjne potrawy są najlepsze. Każdy to wie! Bo przecież babcie, mamy, robią wszystko najlepiej. Pierogi lepią najsmaczniejsze i z najładniejszymi zawijasami, rosół ma najlepszy makaron, naleśniki są zawsze odpowiednio i słone i słodkie, a zupa mleczna ma idealną konsystencję.
Nawet jajko na twardo ugotowane przez mamę jest lepsze. Też tak macie? O! A co jeszcze dziwniejsze! Kanapki robione przez kogoś, zawsze smakują lepiej. Zaskakujące, ale prawdziwe ;) Już w następny piątek ruszą rady i polecenia: dodaj więcej musztardy, źle mieszasz, pomieszaj inną łyżką, podsmaż bardziej, inny kolor musi mieć, nie w tej misce, wszystko po to aby niedzielne śniadanie trwało 10 minut, i żeby brzuchy były zadowolone. A żeby były, i zadowolone i nieco zdziwione, zamierzam zrobić coś nowego. I tak na próbę powstały kremowe jaja z kurkami.


Kremowe jaja z kurkami





Na osiem jaj potrzebujemy:
- 8 jaj ;)
- 100 g małych kurek
- 50 g masła
- 100 ml gęstej śmietany
- szczypta gałki muszkatołowej
- sól, pieprz

 Jajka należy umyć i wytrzeć. Łyżeczką obtłuczcie delikatnie szpiczaste wierzchołki jajek. Zdejmijcie skorupki tak by powstał spory otwór, mniejszy niż do połowy jajka. Wylejcie zawartość do miseczki i wyczyśćcie jaja z włókien. Możecie je wyparzyć, ale to kwestia już indywidualna. Skorupki odstawiamy do wyschnięcia i zabieramy się za kurki.
Podsmażamy je na małym ogniu na 1 łyżce masła do momentu, aż puszczą sok.
 Jaja lekko ubijamy widelcem, przyprawiamy solą, pieprzem i gałką. Przygotowujemy kąpiel wodną*, podgrzewamy całość, mieszając. Jaja powinny się lekko ściąć. Dodajemy masło, dobrze mieszamy, potem kurki i na koniec śmietanę już po zestawieniu z kąpieli wodnej. Tak przygotowaną, wymieszaną masę wkładamy delikatnie do skorupek.
 Przybierzcie potrawę małym grzybkiem, listkiem czegoś zielonego i podajcie na stół. Efekt otwartych buź i zadowolonych brzuchów murowany ;)

 * Kąpiel wodna - ustawiamy miseczkę z czymś co chcemy rozpuścić/podgrzać/itd na garnku z gorącą lub gotującą się wodą.

 Smacznego,
Alicja

wtorek, 19 marca 2013

Czekoladowe jaja

Jajko odsłona nr 1.
Własna Kinder Niespodzianka? Proszę bardzo! Bez zabawek, więc raczej dla dorosłych. Choć po takim afrodyzjaku jakim jest czekolada, dorośli też mogą się miło zabawić ;) Więcej nic nie piszę! Lecę robić następne jajo.
A Wy popatrzcie, poczytajcie. Oby się spodobało i w późniejszym czasie smakowało! Wyszło przepysznie! Zresztą to czekolada, więc musi być dobre! I efektownie się prezentuje, nie to co zwykły mazurek!

Czeko czeko czeko jajo!




Czekoladowa niespodzianka

Na dwa jaja potrzebujemy:
- 2 jaja ;)
- 50 g gorzkiej czekolady
- 50 g orzechów ( ja dałam włoskie)
- 50 ml słodkiej śmietanki 36%
- czubatą łyżkę cukru pudru

Myjemy i wycieramy jajka. Wierzchołek jaja lekko tłuczemy małą łyżeczką i zdejmujemy skorupki. Mniej więcej do 1/3 wysokości jaja. Wylewamy zawartość, dokładnie płuczemy, oczyszczamy z włókien i odstawiamy do wyschnięcia. trzeba to robić bardzo delikatnie, żeby jajko nam się nie zgniotło.
Przygotowujemy wodną kąpiel* i rozpuszczamy w niej czekoladę, dodajemy śmietankę i mieszając łączymy je ze sobą. Orzechy należy uprażyć na gorącej patelni bez tłuszczu. Jeśli bardzo nie lubicie, to usuńcie z nich skórki poprzez pocierani ich między dłońmi. Ja skórki zostawiłam bo nie mogłam się doczekać tej czekoladowej pyszności. Tak uprażone orzeszki razem z cukrem pudrem i odrobiną wody miksujemy w blenderze aby powstała gęsta, wilgotna masa.
Teraz już tylko ostrożnie napełniamy skorupki na zmianę czekoladą i masą orzechową. Można posypać wiórkami kokosowymi, będzie wyglądało bajecznie!

* Kąpiel wodna - ustawiamy miseczkę z czymś co chcemy rozpuścić/podgrzać/itd, na garnku z gorącą lub gotującą się wodą.

Smacznego czeko-jaja!    

sobota, 9 marca 2013

Odwrócone ciasto ananasowe

   Ile razy w życiu się przeprowadzaliście, hmm? Ja 6. Z Wawrowa do Leeds, z Leeds do Wawrowa, z Wawrowa do Poznania, z Poznania do Wawrowa, z Wawrowa do Warszawy, i z Warszawy do Wawrowa! Uff... i jak na razie starczy mi tego. Na opowieści z miasta koziołków, studenckiego mieszkania, zapiekanek "Tej", operologii i tramwaju nr 6, przyjdzie pora. Dziś stolica.
  Peron nr 1, ja, ogromna walizka i płacząca Mama - tak wyglądał mój dzień przeprowadzki do Warszawy. Po co, i na co mi to było? Z miłości. Pofrunęłam na skrzydłach miłości, do Tomaszka. Grudzień. Zima. Okropność. Praga. Jeszcze większa okropność. Ja, Tomaszek, Hobbici i Józia. Cały nasz domek. Później pojawił się Michał M, który zaraził nas Warhammerem Inwazją. I tak sobie mieszkaliśmy w dwupokojowym mieszkaniu, niedaleko meneli, przy Rondzie Starzyńskiego, nad Wisłą, przez pół roku.
  Pierwszy dzień w pracy, pierwsze spotkanie z małą, cwaną, wredną, ale (co się później okazało) kochaną istotką o oczach jak księżyce. Pierwsze zdanie - "Alicja, wykałaczki" Pierwsza odpowiedź "Pfff, wiem." Potem już tylko wspólne picie bananowego piwa, ciągłe słuchanie Adele, skrupulatne, zakrapiane inwentaryzacje, zmiany od 5 rano, super paw w Łazienkach. Miło było Angelka, prawda? Picie piwa pod Pałacem Kultury to chyba nie był za mądry pomysł haha. Obyło się bez mandatów ;) I te wszystkie pyszności! Sałatki, świeżutkie kanapki z mozzarellą i bazylią, malinowe smoothie, gorąca czekolada i uśmiech na buziach klientów. Moja praca w Cafe Clubie była bardzo pyszna! Mimo tego, że wstawałam o 4:00 i, że czasem było ciężko to bardzo lubiłam do niej chodzić.
   W domu wojowałam z kotem, gotowaliśmy wspólnie obiady, graliśmy w planszówki. Chodziliśmy nad Wisłę, pić piwo, robić ogniska. O jaaaaaaaa! Pamiętasz Wat jak upiekłeś nam łososia! Ale był smaczny! Czasem też się po prostu nudziliśmy, wtedy z Żanetą oglądałyśmy "Gotowe na wszystko". Siedziałyśmy na kanapie i śledziłyśmy perypetie Desperatek. Po kilku seansach Michał podarował nam, mięciutki, niebieski kocyk! Oczarowane Bree Van de Kamp, próbowałyśmy gotować jak ona. Wychodziło.... różnie. Kilka dni temu Żan zaproponowała, abyśmy telepatycznie się połączyły i upiekły specjał Pani Kamp, Odwrócone Ciasto Ananasowe. No to upiekłam. Żan przełożyła pieczenie na kolejny weekend, więc nie wiem jeszcze jak jej wyszło, a moje prezentowało się całkiem całkiem. No i nie rozlało się, i było smaczne!
  Czy tęsknię za Warszawą? Może odrobinę. Za Przyjaciółmi którzy tam zostali, za starym kinem Luna, które pachnie porządnym starym fotelem, i za gorącymi pączkami.

Odwrócone ciasto ananasowe








Potrzebne będą:
- 170 g masła
- 1 puszka ananasów
- wiśnie kandyzowane/ z kompotu
- 4 jaja
- 200 g mąki tortowej
- 2 nie za czubate łyżeczki proszku do pieczenia
- 1/2 szklanki cukru

Przygotowujemy masło: kroimy w kostkę i odstawiamy aby nabrało pokojowej temperatury. Tortownicę (najlepiej o średnicy 24 cm) smarujemy dokładnie kawałkiem naszego miękkiego masła. Ananasa odsączamy z zalewy, której nie wylewamy ani nie wypijamy ;) Układamy na dnie tortownicy plasterki ananasa, i wiśnie. Jajka i 6 łyżek syropu ananasowego miksujemy na jednolitą masę.Przesianą mąkę, cukier i proszek do pieczenia mieszamy w drugiej misce. Do mieszanki z jaj i syropu dodajemy masło, i całą resztę uprzednio już wymieszaną. Miksujemy aż powstanie ładna, gładka masa. Tak przygotowane ciasto wykładamy na ananasa i wiśnie, delikatnie rozprowadzamy łyżką. Wstawiamy do nagrzanego piekarnika na 25-30 minut. Po 25 minutach sprawdziłam drewnianym patyczkiem jak sytuacja wygląda. Wciąż się lepiło, więc zostawiłam jeszcze na 10 minut. Kiedy ciacho się upiecze, odstawiamy na kilka minut do ostygnięcia, potem już tylko wystarczy odkroić boki, zdjąć obręcz, przykryć talerzem/paterą/tacą i obrócić do góry dnem ;) 

Mała rada:  W tym przepisie, należało blachę wyłożyć papierem do pieczenia, i posmarować go masłem. Zrobiłam tak, ale nie polecam tego. Papier zwilgotniał, namiękł od gorąca i pofałdował się. Ciasto nie przywarło, ale zostały na nim odbite paski od tych fałdek. Nie wygląda to za ładnie. Jeśli się przyjrzycie na zdjęciu to można je zauważyć. 

Ha! i jestem prawie jak Bree Van De Kamp!
A teraz jak już upieczecie, zobaczcie jak wyszło Gabi...

Smacznego,
Alicja


Przepis na ciasto pochodzi ze strony: kwestiasmaku.com

niedziela, 3 marca 2013

Brukselka z orzechami i jabłkiem

   Brukselka, tuż obok szpinaku to postrach wszystkich dzieci ;) Podejrzewam, że i niektórych dorosłych.
   Mnie też straszyła, aż do chwili kiedy znalazłam ten przepis. Próbowałam już wcześniej, samą z solą, smażoną, gotowaną, robioną na parze, z boczkiem, w bułce tartej, z fasolą, z cudami wszelkimi. Efekt zawsze był ten sam, krzywa mina mówiąca "czy ja się nigdy nie nauczę, że brukselka to nie jest moje danie?" Pewnego dnia, postanowiliśmy z Tomaszkiem po razu drugi (za pierwszym wymiękłam przy grochu z wiórkami kokosowymi) być wegetarianami. A bycie niemięsożernym ssakiem, wymaga przynajmniej na początku poszukiwań. Wertowałam, przeglądałam tysiące stron z wegetariańskim jedzeniem. I tak znalazłam "Vegelicious", a tam przepis na brukselkę. Jak wygląda nasze bycie vege? Hmmm... jest trudno. Jeśli ktoś z Was kiedykolwiek próbował to wie, że nie jest łatwo zrezygnować z kotletów schabowych lub kurczaka w sosie słodko-kwaśnym. Oj, nie jest łatwo. Ale próbujemy! Oczywiście zrezygnowaliśmy z mięsa z powodu cierpienia zwierząt. Nie jest też tak, że od razu wszystko odstawiliśmy i teraz zajadamy się tylko soją ;) Nie. Bo jesteśmy początkujący, wciąż się uczymy nowych potraw i powoli oswajamy się z brakiem mięsa w menu. Zdarza nam się zjeść potrawę mięsną, nie ukrywam, ale staramy się jednak je ograniczać do minimum i sami nie kupujemy. Wybierając jajka, kupujemy te z oznaczeniem 0 lub 1 (są to jajka pochodzące z hodowli na wolnym wybiegu). Ktoś powie, że to kropla w morzu lub, że nie jesteśmy konsekwentni. Ale przecież każde morze składa się właśnie z takich mały kropel. I fakt, czasem ulegamy na rodzinnym obiedzie u siostry, i kurczak ląduje w naszych brzuchach, ale mam nadzieję i wierzę, że nadejdzie taki dzień kiedy już w ogóle nie będziemy tęsknić za mięsem. 
     
Zatem teraz, bardzo Vegelicious obiad!

Brukselka w towarzystwie orzechów i jabłek






Potrzebne będą:
- 2 łyżki oleju
- 0,5 kg brukselki
- odrobina soli i pieprzu
- duże jabłko
- 2 ząbki czosnku
- 1 łyżeczka miodu/syropu z agaw/syropu klonowego
- garść orzechów włoskich
-  sok z połowy cytryny

Wszystkie brukselki po umyciu siekamy, wrzucamy na patelnię na rozgrzany olej, solimy i pieprzymy odrobinę (ok. 0,5 łyżki). Po 10 minutach, kiedy brukselka już nam się udusi, dodajemy pokrojone w małe kawałki, obrane jabłko, łyżkę miodu/syropu, sok z cytryny, orzechy i posiekany czosnek. Dusimy jeszcze chwilkę 2-3 minuty i już!

Można jeść na ciepło z ryżem lub kaszą albo wcinać samą ;)

Smacznego,
Alicja

Ps. A Wy, próbowaliście kiedyś żyć bez mięsa?

piątek, 1 marca 2013

Chleb w jajku

  Dorosłość jest O-KRO-PNA ! Też tak myślicie? Jeju, jak to wspaniale było za gówniarza niczym się nie przejmować. Budować bazy, bawić się z sąsiadem w Gwiezdne Wojny albo Dom ;) Chodzić latem co pięć minut do sklepu po lizaki lodowe. Pić oranżadę, i tak mocno przytykać butelkę do ust, że aż zostawał różowy ślad. Pierwsze randki, pocałunki, pierwsze buty na obcasie! Wszystko było takie nowe, świeże. I bałam się się tego wszystkiego, ale z dziecięcą ciekawością, odwagą, brnęłam we wszystkie kłopoty świata. Pamiętam jak kiedyś przyjechał do mnie kuzyn, którego nie lubiłam zbytnio. Co gorsza, strasznie się wywyższał przed moim ulubionym sąsiadem! A kolega sąsiad, starszy ode mnie o 2 lata, był moim i kuzynek guru. Mistrz w każdej postaci! Wszystkie dziewczyny w Wawrowie zawsze wysyłały kartki walentynkowe Tomaszowi Ch ;) I ten mój nieznośny kuzyn, śmiał w ogóle porównywać się z Tomaszem Ch ?! Ba! On nawet próbował być od niego lepszy! Oczywiście nie mogłyśmy na to pozwolić! Plan był prosty. Wziąć sporą ilość smaru z traktora, posmarować klamkę i czekać, aż koszmarny kuzynek się złapie! Prawda, że genialny plan? Był, do czasu. Jak to bywa z takimi pomysłami, musiał się napatoczyć ktoś dorosły i... złapać za klamkę. To była moja Mama. Oczywiście zaraz, że co to za głupstwa, co za wymysły, co za smar, ktoś to zaraz będzie sprzątał. Dorośli w ogóle nie wiedzą o co chodzi... Po uszach dostałyśmy, ale nic to! Honor sąsiada został nietknięty!
  A pamiętacie potrawy które wcinaliście będąc dziećmi? W moim Wawrówku królowała zupa mleczna. Z tak gęstymi kluskami zacierkami, że łyżka stała. Rano, szłam po bułki, smarowałam masłem, miodem. Babcia gotowała zupę i wspólnie z Tatą pałaszowaliśmy cały garnek. Ciekawe czy to smak potraw z dawnych lat był tak niesamowity, że wymiękamy na samo wspomnienie? Czy może to dzięki wspomnieniom związanym z nimi? Może jedno i drugie? Na pewno! Tak łatwo a zarazem tak ciężko było być dzieckiem. I kubki smakowe, którym wystarczyło utarte jajko z cukrem, albo Vibovit. A teraz? Teraz zachciało nam się krewetek, kaparów, pesto....

Składając hołd umorusanej buzi, SKO, lizakom lodowym, oranżadką w proszku, dziś coś co przypomina mi zapach tamtych lat. Moi Drodzy, oto chleb w jajku ;)


Chleb w jajku







Potrzebujemy:
- 2 lub 3 kromki chleba
- 2 jaja
- szczypta soli
- masełko do smażenia

Roztrzepujemy jaja, doprawiamy solą, maczamy w nich kromki chleba i smażymy na patelni, na masełku, z dwóch stron.
Łatwiej się nie da!

;-)

Smacznego!
Alicja

wtorek, 19 lutego 2013

Sałatka z mozzarellą, pomarańczą i szpinakiem.

Dziś szybko, tylko klika zdań, bo czekają na mnie małe przyjemności. Lubicie się rozpieszczać? Ja bardzo! Szczególnie w chłodny, zimowy wieczór, kiedy pies i kot siedzą cały czas pod kaloryferem a za oknem świszczy mroźny wiatr. Na wieczór pełen uciech zaplanowałam: Tomasza, ciepłą kołderkę, termofor i film. Bo cóż przyjemniejszego, niż dotykanie zimnymi stopami gorącego termoforu, wcinając popcorn i podziwiając na ekranie Daniela Day-Lewisa. Oglądamy dziś, ponoć bardzo monumentalne, amerykańskie  kino - Lincoln. Masa nominacji do Oscarów, no i Daniel, Daniel, Daniel, Daniel. Dla mnie jest świetny. Nieziemskie kreacje filmowe ("Aż poleje się krew" , "Ostatni Mohikanin") i doskonały styl, dojrzałego mężczyzny z nutką zbira. Clooney, Banderas, pfff.... oni są po prostu stylowi a Daniel ma to coś. I uwielbiam gdy nosi kapelusze.

I jeszcze coś, co sprawi dużo frajdy, na przykład przy jutrzejszym śniadaniu ;)

Sałatka z mozzarellą, pomarańczą, szpinakiem i orzechami.






Potrzebne będą (na 4 porcje, na małych talerzach):
- pół główki małej sałaty lodowej
- 2-3 garści świeżego szpinaku
- 2 kromki chleba
- 1 pomarańcza
- 1 mozzarella (lub jedno opakowanie takich mini kuleczek z mozzarelli)
- 2 łyżki oliwy z oliwek
- garść orzechów laskowych
- sól, pieprz

Sałatę i duże liście szpinaku szatkujemy (mniejsze listki szpinaku mogą zostać w całości, będzie bardzo ładnie wyglądało). Kroimy pomarańczę i mozzarellę w małe kawałki. Kromki chleba pokrojone w małe kostki smażymy na patelni z łyżką oliwy aż się zarumienią. Muszą lekko ostygnąć, wtedy wszystko ze sobą mieszamy, posypujemy pieprzem, odrobiną soli, i orzechami. Ja nie drobiłam orzechów. Ale jak wolicie ;)
Polewamy łyżką oliwy, mieszamy i mamy kolorowe, bardzo wiosenne śniadanie, albo kolację zimową porą!

Smacznego,
Alicja

poniedziałek, 11 lutego 2013

Oliwki pieczone

 Chcę już koniec lutego! Chcę, żeby ta okropna zima już sobie poszła. I choć dzielnie sobie z nią radzę, i to bardzo przyjemnymi sposobami to mam już jej po dziurki w nosie. Chcę już lato! Chcę chodzić po lesie tylko w sandałach, zbierać jagody w lesie u babci Stasi, jeść je ze śmietanką, na pomoście mocząc stopy w ciepłym jeziorze. 
 Ale najbardziej na świecie to chcę już oglądać Oscary. Jeszcze 13 dni! Wieczór już mam zaplanowany. Będzie szampan, zacne towarzystwo, dobre jedzenie, kołderka i trąbki do wiwatowania! A co! I (uwaga to jest groźba) jeśli Anne Hathaway nie dostanie statuetki, za drugoplanową rolę to... to... to... to jeszcze nie wymyśliłam co, ale na pewno nie ujdzie im to na sucho! ;) Ale zanim gwiazdy pokażą nam swoje śnieżnobiałe zęby, dziękując Bogu, rodzinie, przyjaciołom, psu, kotu za nagrodę, zanim popłyną pierwsze łzy wzruszenia, ktoś musi to wszystko zaplanować, i nakarmić głodne, wyrzeźbione brzuchy Hugh Jackmana i Quentina Tarantino. Z tym wyrzeźbieniem to raczej tylko Hugh. (co nie Rafał? :-] ) O brzuchy na bankiecie zadba jedyny taki, wspaniały, niezastąpiony od 18 lat Wolfgang Puck. Jego doskonały styl i szyk z jakim przygotowuje potrawy nadadzą pooscarowej gali na pewno niezapomnianego smaku. Uchylono już rąbka tajemnicy, i zdradzono co w tym roku pojawi się na stołach w Dolby Theatre w Hollywood. I na pewno nie będzie to popcorn i nachosy. Puck w tym roku, musi zadowolić gusta prawie 1500 osób! Aktorzy, operatorzy, kostiumolodzy, reżyserzy, dźwiękowcy będą mogli wybierać spośród około 50 potraw. 

 A oto kilka pozycji z tego wykwintnego menu:

- sałatka z japońskiej brzoskwini
- grillowane karczochy
- ciasto z kurczaka z czarnymi truflami
- wegańska pizza hors d' oeuvres 
- sałatka z buraczków i orzechów
- wędzony łosoś i chrupkie pieczywo w kształcie statuetek 
- czekoladki również w kształcie Oscara ;)

Całkiem przyjemnie, prawda?





 W mojej wawrowskiej, maleńkiej kuchni przez chwilę dziś było równie wykwintnie. Pozwoliłam sobie na niecodzienne połączenie. Miałam małą chandrę, najpierw myślałam, że coś upiekę ale potem wpadł mi w oko przepis Trish Deseine na pieczone oliwki. Smak jest... nieszablonowy, powiedziałabym, że nawet niepokojący. Bo mamy do czynienia z czarnymi, gorzkimi oliwkami i słodką pomarańczą. Do tego odrobina czosnku i równie gorzkiej oliwy. Czy to aby nie za dużo, nie za śmiało? Spróbujcie sami. Na pewno, nie wszystkie kubki smakowe to zatwierdzą. Moje podniebienie było zaintrygowane, i choć do końca nie przekonało się do rozmarynu to szybko podpowiedziało, że miód by wszystko zrównoważył.




Potrzebujemy:
- 25 dag czarnych oliwek
- 1 ząbek czosnku
- 1 łyżka oliwy z oliwek
- szczypta rozmarynu
- 1 pomarańcza

Rozgrzewamy piekarnik do 150 stopni. Oliwki wkładamy do żaroodpornego naczynia, z pokrojonym czosnkiem, posypujemy odrobiną rozmarynu, polewamy oliwą i sokiem z połówki pomarańczy. Drugą połowę kroimy w cienkie ćwiartki i układamy obok oliwek. Pieczemy ok 20 minut. 

Intuicja mi podpowiada, żeby zastąpić rozmaryn łyżką miodu. Wymieszać z wyciśniętym sokiem z pomarańczy i wtedy dopiero polać oliwki. Byłoby słodko-gorzko. Następnym razem spróbuję.
Oliwki jadłam z klasyczną grzanką z wyskakującego tostera. 

Smacznego, Alicja. 


czwartek, 7 lutego 2013

Buchty drożdżowe z jabłkami

Naszło mnie dziś na Wojaczka.
Nie pamiętam jak na niego trafiłam, kiedy i gdzie.
Zapamiętałam tylko ten wiersz. Dla mnie genialny. Ludzie na forach dyskutują, kłócą się, opluwają bezsensownym słowami, próbują znaleźć rację: erotyk czy absolutnie nie. Smutny, pełen goryczy czy po brzegi zatopiony w miłości największej, najgłębszej. A może jedno i drugie? Nie lubię tego. Nie rozumiem po co to robią. Dziś dla mnie to list zostawiony na białej poduszce, ukradkiem, po cichu. Zostawiony przez kobietę wychodzącą z mieszkania mężczyzny, któremu oddała już wszystko. Któremu poświęciła wiele. Dużo, za dużo. Ale zrobiłaby to znów bez wahania. Widzę jak wychodzi, powoli zamyka za sobą drzwi. I choć nie chce, stawia kroki do przodu z nadzieją, że on w końcu uwierzy, zrozumie.


''Prośba'' Wojaczek.

Zrób coś, abym rozebrać się mogła jeszcze bardziej 
Ostatni listek wstydu już dawno odrzuciłam 
I najcieńsze wspomnienie sukienki także zmyłam 
I choć kogoś nagiego bardziej ode mnie nagiej 
Na pewno mieć nie mogłeś, zrób coś, bym uwierzyła 

Zrób coś, abym otworzyć się mogła jeszcze bardziej 
Już w ostatni por skóry tak dawno mi wniknąłeś 
Że nie wierzę, iż kiedyś jeszcze nie być tam mogłeś 
I choć nie wierzę by mógł być ktoś bardziej otwarty 
Dla ciebie niż ja jestem, zrób coś, otwórz mnie, rozbierz 






I trochę mojej, kuchennej poezji.
Buchty drożdżowe z jabłkami











Potrzebne będą:
Ciasto:
- 20 g drożdży
- 60 g cukru
- 450 g mąki
- 200 ml ciepłego mleka
- 100 g stopionego masła
- 3 żółtka
- 1 łyżka cukru waniliowego
- skórka z 1 cytryny
- szczypta soli
- 20 g masła do posmarowania blachy
- 50 g masła do posmarowania bułeczek
- 10 g cukru pudru do posypania

Nadzienie:
- 3-4 jabłka
- cukier
- cynamon

Sos:
- sok z 3 pomarańczy
- 130 g cukru
- 100 ml śmietanki kremówki
- 2 łyżki wody

Ciasto: Do miseczki wkrusz drożdże i rozetrzyj je z odrobiną cukru.  Wlej 100 ml mleka i wymieszaj z 100 g mąki. Odstaw do wyrośnięcia. Żółtka utrzyj z cukrem. Dodaj do rozczynu z resztą mąki i mleka, stopionym masłem, skórką z cytryny i szczyptą soli. Zagnieć ciasto, przykryj ściereczką i odstaw przynajmniej na godzinę do wyrośnięcia. Z ciasta uformuj wałek, pokrój w plastry. Każdy kawałek spłaszcz, nałóż porcję nadzienia. Sklej jak pączki, czyli po prostu uformuj nieduże kulki, połóż na wysmarowanej blasze, jedna koło drugiej. Posmaruj stopionym masłem, piecz ok 40 minut w tem. 170 stopni.

Nadzienie: Tak naprawdę, możecie do środka włożyć co się Wam tylko zamarzy. Ja włożyłam, kawałki jabłek usmażonych na patelni z cynamonem i cukrem. Jabłka należy pokroić w małe kawałki, dodać trochę cukru, cynamony i smażyć aż zmiękną.

Sos: Robiłam go pierwszy raz, był smaczny ale podejrzewam, że lepiej komponowałby się z nadzieniem np. marcepanowym. Tu po prostu było już bardzo słodko. Ale jeśli macie ochotę to próbujcie, może coś zmienicie i odkryjecie ekstra smak. A zrobiłam go tak: W małym rondelku rozpuść cukier w wodzie i skarmelizuj go na złoty kolor. Dodaj sok z pomarańczy i odparuj połowę. Po ostudzeniu wymieszaj ze śmietanką kremówką.

Nie zapomnijcie przypudrować bułeczek cukrem!
Do bucht piłam zimne mleko, smakowało wspaniale!

Smacznego!

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Kasza bulgur z warzywami i kardamonem.

 "The whole universe depends on everything fitting together just right. If one piece busts, even the smallest piece. the whole universe will get busted."

 "Cały świat polega na tym, że wszystko do siebie pasuje. Jeśli jedna część się zepsuje, nawet najmniejsza, cały świat się zawali." -  Hushpuppy

 Są takie filmy, których obejrzenie raz nie wystarcza. I pomimo tego, że siedziało się w kinie dwie godziny, nie chce się wychodzić. Ba! Można siedzieć i czekać aż puszczą jeszcze raz. I jeszcze. I jeszcze.  I ja tak miałam ostatnio. 

 "Bestie z południowych krain" w reżyserii Benha Zeitlina to obraz koło którego nie można przejść obojętnie. Jedni najchętniej nosiliby na rękach reżysera i odtwórczynię głównej roli, inni kwitują krótko - przerysowany.
Gdzieś, prawdopodobnie w jakimś zakątku Luizjany, wśród mokradeł, na skraju wody i lądu, prawie na końcu świata jest wioska niepodobna do innych. Bathtub. Wanna. Żyje tam, wśród wielkiej wody, ciągłego nieporządku grupka odmieńców, dziwaków, buntowników. Żyją w biedzie, pod wpływem alkoholu, ale za to z własnymi zasadami, ustalając swoje normy wartości takich jak rodzina, szczęście, bezpieczeństwo. Odgrodzeni wielkim murem od wielkomiejskiego społeczeństwa, konsumpcjonizmu i cywilizacyjnych udogodnień. Budują domy z resztek innych domów, łowią kraby, mają więcej świąt niż gdziekolwiek indziej na świecie. Żyje tam Hushpuppy, ośmioletnia co najwyżej dziewczynka wraz ze swoim ojcem. Świat który oglądamy oczami Hushpuppy to miejsce magiczne, gdzie wszystko do siebie pasuje ale też i niebezpieczne, pełne dzikich bestii, które dokładnie wiedzą kiedy człowiek się boi. Hushpuppy i ojciec  to jedna drużyna, zostali sami więc muszą opiekować się sobą nawzajem.  Wink (ojciec dziewczynki) wychowuje ją w bardzo specyficzny sposób. Mała musi umieć łowić ryby jedną ręką, radzić sobie z krabami bez sztućców i nigdy, przenigdy nie wolno jej płakać. Czemu ma to służyć? Przygotowaniu Hushpuppy na to co nieuniknione, wioska zagrożona jest powodzią a ojciec choruje. Jak dziwne, to się nie wydaje, wszystko jest robione z troski i z miłości do dziewczynki, która ma być dzielna, nieulękniona, nie dać się podporządkować.  I kiedy nieuniknione nadchodzi, Wanna zostaje zalana, ludność wciąż nie poddaje się systemowi, i mimo zalanych domów nie opuszcza wioski. Tu nasza bohaterka ucieka w świat wyobraźni. Trudno jest dochodzić tu co jest fikcją, imaginacją dziewczynki a co rzeczywistością. Do życia budzą się również bestie, przemierzają lądy, nie pozwalają nikomu stanąć na ich drodze. Kierują się do Bathtub. Świetnie pokazana jest relacja między córką a ojcem. Są miedzy nimi chwile złości, kiedy Hushpuppy krzyczy, że chciałaby aby umarł wtedy przyjdzie na jego pogrzeb i zje cały tort sama, ale nawet wtedy ani przez sekundę nie wątpimy w ich miłość. Bieda, patologia wchodzą w życie bohaterów już od pierwszych minut, ale nie zasłaniają nam tego co najważniejsze, wolności i zadowolenia z życia. Wink doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że nie jest łatwo być, dzielną, małą dziewczynką a przy tym jeszcze zachować w sobie coś z dziecka. Dlatego wszystkie troski, rekompensuje jej niesamowitymi opowieściami o jej matce która odeszła, ale była tak wspaniała, że kiedy wchodziła do kuchni wszystkie garnki od razu wrzały. Z minuty na minutę obserwujemy coraz silniejszą, mądrzejszą Hushpuppy. Staje się ona potężną siłą natury potrafiącą stawić czoła nawet ogromnym bestią. 
"Bestie z południowych krain" to nie po prostu tytuł. To wspaniała podróż przez wolność, odwagę i magię. To świat pełen poezji, świat który większość z nas publicznie by wyśmiała, wyszydziła, a ukradkiem do niego tęskniła i o nim marzyła.

Proszę, obejrzyjcie. Warto. Trzeba. 

A teraz już feeding time! (kto oglądał, ten wie!)


Kasza bulgur z warzywami i kardamonem






 Potrzebne będą:
- pół szklanki kaszy bulgur
- kostka rosołowa
- marchewka duża
- czerwona papryka
- pół puszki kukurydzy
- 1/4 łyżeczki kardamonu
- duuuużo ostrej papryki mielonej
- pieprz
- sól
- listki sałaty
- odrobina oliwy
- pietruszka pół pęczka

Z kostki robimy bulion (na kostce jest napisane w jakiej ilości wody należy ją rozrobić), który przyprawiamy kardamonem i mieloną ostrą papryką według upodobań oczywiście, ja dałam sporo ponieważ lubimy ostre! Przez 30-40 minut namaczamy w nim kaszę, co jakiś czas mieszając. Bulionu powinno być ponad kaszę na ok 3 cm. Jeśli ktoś woli szybszy sposób, to można ją w tym bulionie na małym ogniu gotować przez 10-15 minut. Na patelni, na oliwie podsmażamy pokrojone w małe kawałki warzywa. Solimy i pieprzymy do smaku. Kiedy uznamy, że warzywa są już odpowiednio miękkie mieszamy z napęczniałą kaszą i pokrojoną pietruszką. Łyżeczką nakładamy na listki sałaty, zawijamy albo spinamy wykałaczką.  Można podać jako zakąskę w sałacie, lub też samą na talerzu jako vege obiad!  

Mamy też drugą, nieco łagodniejszą wersję kaszy. Kiedy już wymieszacie ją z warzywami na patelni, to dodajcie 2-3 łyżki jogurtu naturalnego. Nie będzie takie ostre, ale równie pyszne!

Smacznego, Alicja ;)

i trzymajcie kciuki za Bestie, startują w Oscarach!